Zamarznięty horyzont

Aleś Bykau
Zamarznięty horyzont

Oczyszczacze powietrza buczały swoim znajomym dźwiękiem, gdy pakowałem swoje skromne rzeczy. Bunkier 42 był domem przez dziesięć lat - od czasu, gdy spadły bomby, a świat zamienił się w popiół i lód.

“Jesteś szalony, David,” powiedział nadzorca Liu z moich drzwi. “Nikt nie przeżywa na powierzchni.”

Zapięłem mój kombinezon termiczny. “Przekaz był jasny. Jest osada w dawnej Nowej Zelandii. Promieniowanie tam jest znośne.”

“To pułapka. Rada głosowała jednomyślnie - zostajemy na miejscu.”

Tego się spodziewałem. Hierarchia bunkra kwitła na strachu i kontroli. Trzysta dusz, przetrwających na wszystkim z recyklingu, nigdy nie kwestionujących, czy może być coś więcej.

“Podjąłem decyzję,” powiedziałem. Prawda była prostsza - nie miałem już nic do stracenia. Moja żona zginęła podczas chaosu ewakuacji, a nasza córka była w innym transporcie. Uznana za zaginioną, prawdopodobnie martwą.

Tej nocy ominąłem protokoły bezpieczeństwa, które sam pomagałem zaprojektować. Ironia nie była dla mnie stracona - nasz szef cyberbezpieczeństwa staje się pierwszym dezerterem.

Zewnętrzna pieczęć drzwi pękła z sykiem. Zimno, jakiego nigdy sobie nie wyobrażałem, wdarło się do środka, kradiąc mi oddech pomimo kombinezonu. Krajobraz był obcy - pokryte śniegiem ruiny tego, co kiedyś było południowymi Chinami.

Mój zmodyfikowany licznik Geigera tykał jednostajnie. Współrzędne transmisji były zaprogramowane w moim systemie nawigacyjnym - południe, przez zamarznięte Morze Południowochińskie. Z moim samodzielnie robionym żaglowcem lodowym ruszyłem, podążając za przeważającymi wiatrami.

Dni zlewały się w jeden. Zamontowałem żagiel do sań, pozwalając polarnym wiatrom pchać mnie przez rozległe obszary zamarzniętego oceanu. Gdy wiatry cichły, rzucałem kotwicę i czekałem, czasami przez dni.

W sześćdziesiątym dniu dotarłem do wybrzeża Nowej Zelandii. Znalazłem nie wysokotechnologiczną osadę, której się spodziewałem, ale skromną społeczność wbudowaną w górę. Ciepło geotermalne trzymało najgorsze zimno z dala.

Mała grupa spotkała mnie na ich perymterze. Zdjąłem hełm, podnosząc ręce.

“Otrzymałem waszą transmisję,” powiedziałem. “Z Bunkra 42 w południowych Chinach.”

Zaprowadzili mnie do sali rady - większej jaskini ogrzewanej przez geotermalne otwory. Trzy osoby siedziały przy stole.

“Podaj swoje imię i pochodzenie,” powiedział starszy mężczyzna.

“David Chen, były szef cyberbezpieczeństwa, Bunkier 42, Prowincja Hainan.”

Ostry wdech z mojej prawej strony. Obróciłem się, żeby zobaczyć młodą kobietę, jej schowek upadł na podłogę, jej twarz blada, jakby widziała ducha.

“Tato?” szepnęła.

Świat się zatrzymał. Te oczy - rozpoznałbym je wszędzie.

“Ellie?” Mój głos się złamał. “Ale mówili, że twój transport się zgubił.”

Pokręciła głową, łzy spływające po jej twarzy. “Powiedzieli mi, że zginąłeś w zawaleniu bunkra.”

Wstałem na drżących nogach, a ona podbiegła do mnie. Dziesięć lat żałoby rozpłynęło się, gdy się objęliśmy.

Później wytłumaczyła. “Rozdzielali rodziny podczas ewakuacji. Różne historie dla różnych transportów. Kontrola populacji.”

“Nigdy nie przestałbym szukać, gdybym wiedział,” powiedziałem.

“Wiem.” Uśmiechnęła się - uśmiechem swojej matki. “Ale i tak mnie znalazłeś.”

Tej nocy staliśmy pod gwiazdami, których nie widziałem przez dekadę. W oddali plamy zieleni przebijały się przez śnieg - życie wracało. Znaleźliśmy siebie przez niemożliwą odległość. Inni pójdą za nami. To nie był koniec świata - tylko bolesne narodziny nowego.

Udostępnij opowiadanie